
GUS właśnie podał wartość wskaźnika cen w lutym 2015. W porównaniu do lutego zeszłego roku ceny spadły o 1,6%, a w ujęciu miesięcznym deflacja wyniosła 0,1%.
Czym jest deflacja? W największym skrócie to po prostu spadek cen. Za sprawą deflacji wzrasta wartość nabywcza pieniądza – możemy zatem za tę samą pensję kupić więcej niż wcześniej. Przynajmniej teoretycznie.
I tak jak deflacja może być w krótkim terminie korzystna dla naszych portfeli, tak w dłuższym okresie może się ona okazać niekorzystna w skali całej gospodarki. Bo skoro ceny spadają, to producenci i sprzedawcy coraz mniej zarabiają. Konsumenci odkładają zakupy w nadziei, że w przyszłości będzie jeszcze taniej. Zatem skoro w związku z tym producenci sprzedają coraz mniej, to ograniczają produkcję. A jak ograniczają produkcję, to najprawdopodobniej ograniczą też zatrudnienie. Bez pracy nie mamy pieniędzy, więc kupujemy mniej, więc producenci znów obniżają ceny…
I tak to błędne koło się nakręca.
Deflacja na poziomie 1,6% to dość daleko od celu inflacyjnego Rady Polityki Pieniężnej, która optymalny poziom inflacji zakłada na 2,5%. To ponad cztery punkty procentowe różnicy.
Źródło: GUS
By doprowadzić dynamikę cen do pożądanego poziomu RPP systematycznie obniża stopy procentowe. Te, obecnie, są na najniższym poziomie w historii. To dobra wiadomość dla posiadających kredyty w złotówkach – miesięczna rata powinna wkrótce być niższa. Ci z kredytami na karcie kredytowej zmianę odczują od razu.
Gorzej mają oszczędzający – banki w takich przypadkach od razu przycinają oprocentowanie na kontach oszczędnościowych. Oferta lokat też będzie coraz mniej atrakcyjna. Ale 4,5% na lokacie bankowej przy deflacji na poziomie 1,6% to jest nadal świetny wynik.
Jak GUS liczy inflację?
Wskaźnik cen usług i towarów konsumpcyjnych to wynik ważony przez tak zwany „koszyk” produktów i usług opracowywany przez GUS.
Koszyk GUS oparty jest na strukturze wydatków gospodarstw domowych na zakup towarów i usług z roku poprzedzającego rok badany, uzyskanej z badania budżetów gospodarstw domowych.
Skład tego koszyka oczywiście jest uśredniony i jest duża szansa, że struktura wydatków „przeciętnego Polaka” wcale nie odpowiada temu, co sami wpisujemy w nasz budżet domowy. W związku z tym nasza osobista inflacja może być całkiem różna od tej „urzędowej”.
Tak wygląda typowy budżet domowy według GUS (stan na 2015 rok):
- żywność i napoje bezalkoholowe: 24,36%
- napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe: 6,53%
- odzież i obuwie: 5,35%
- użytkowanie mieszkania i nośniki energii: 21,06%
- wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego: 4,85%
- zdrowie: 5,20%
- transport: 9,02%
- łączność: 5,28%
- rekreacja i kultura: 6,42%
- edukacja: 1,04%
- restauracje i hotele: 5,24%
- inne towary i usługi: 5,65%
Spójrzcie na swoje budżety domowe i porównajcie jak blisko lub daleko Wam do tego, co policzył GUS :).
To, że mamy deflację wynoszącą 1,6% nie przekłada się więc jeden-do-jednego na taki właśnie spadek cen wszystkich artykułów w sklepach. Co więcej, nie przekłada się to nawet na obniżenie naszych osobistych wydatków!
Różne kategorie wydatków mają różny udział w koszyku inflacyjnym GUS. Zatem jedne mogą tanieć zdecydowanie bardziej niż dzisiejsza wartość wskaźnika dynamiki cen, a inne mogą nawet drożeć.
I tak, w ujęciu rocznym najbardziej zmniejszyły się wydatki związane z transportem (-11,6%!), odzież i obuwie (-5,3%) i żywność i napoje bezalkoholowe (-3,7%). Ta ostatnia kategoria jest szczególnie istotna, gdyż żywność i napoje to wszak jeden z najistotniejszych i największych składników naszych miesięcznych budżetów.
To, że mamy deflację nie oznacza wcale, że wszystko tanieje. Są takie kategorie produktów i usług, które podrożały w ciągu roku. Były to wydatki związane z łącznością (+2,4%), kultura i rekreacja (+1,9%) oraz napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe (+1,8%).
Niestety niższymi cenami w kategorii transport nie przyjdzie długo nam się cieszyć. W związku ze wzrostem cen dolara ceny paliw znów idą w górę (i to mimo spadku kursu ropy na rynkach światowych).
Fot. Flickr / Polycart